piątek, 8 stycznia 2016

My mind #2



Przepraszam, że tak długo musieliście czekać :c Mam nadzieję, że was to nie zniechęciło? Za tydzień mam ferie, więc obiecuję poprawę w częstotliwości pisania. Muszę wam to wynagrodzić, prawda? ~
~ Dragons. 



Przewróciłem się na drugi bok, poprawiając się wygodniej na łóżku. Zagryzłem leciutko wargę, widząc za oknem śnieg. To zjawisko pogodowe było cudowne i idealnie mnie uspokajało, działało na mnie o wiele lepiej niż deszcz, ale niestety miało miejsce tylko w określonych miesiącach. A ja tak bardzo kiedyś kochałem śnieg i wszystko co z nim związane. Kiedyś były to typowo dziecinne powody. Było biało, ładnie, można ulepić bałwana, porzucać się śnieżkami, pojeździć na sankach, łyżwach. Wtedy miało się idealną okazję by przytulić się do kogoś i trwać w uścisku dłużej niż kilka sekund. Teraz jednak uspokojenie znalazłem w tym, że te zmrożone płatki opadają powolnie na ziemię by w końcu w odpowiednim momencie się rozpuścić. Zupełnie tak jak ja.
Wstałem, owijając się w niebieską kołdrę i podchodząc do okna. Usiadłem na parapecie, podciągając pod siebie kolana i oglądając widok na oknem. Ignorowałem natarczywy ból głowy, bo dobrze wiedziałem, że nic nie przyniesie mi ukojenia. Nie dostanę lekarstw przeciwbólowych, a jedynie herbatę ziołową, która na niewiele się zdaje. Ponownie zagryzłem wargę czując ogromną ochotę by znowu coś zażyć, ale wiedziałem że nic z tego. Nic nie dostanę, na nic nie mogę liczyć.
- Och Jungkookie, obudziłeś się już. - Usłyszałem głos swojej mamy, leniwie odwróciłem w tamtym kierunku głowę.
Byłem w domu już dwa miesiące, ale moje relacje z nimi nie poprawiły się za bardzo. Gdzieś w głębi serca wiedziałem, że to ich wina. Gdyby nie oni, gdyby pozwolili mi być sobą, gdyby pozwolili mi kochać osoby, które chciałem kochać nic by się nie wydarzyło. Wiedziałem, że dopiero teraz przejrzeli na oczy, starali się to naprawić, ale za każdym razem kiedy spoglądałem na nich, nie widziałem ich tak jak wyglądali obecnie, ale tak jak wyglądali wtedy. Zdziwione, ale zdenerwowane twarze, obrzydzenie, złość, krzyki...
Kiwnąłem lekko głową, obserwując ją swoimi dużymi oczyma.
- Wsypałeś się? - spytała z troską, a ja ponownie kiwnąłem głową. - Jak się czujesz?
- Głowa mnie boli - odpowiedziałem szczerze, a ona już otwierała swoje usta. - Przejdę się, nie musisz mi robić herbaty - przerwałem jej.
Mama spojrzała na mnie niezwykle zaskoczona. Odkąd tutaj jestem ani razu nie opuściłem naszego mieszkania. Co tydzień przyjeżdżał do mnie mój psychiatra, a codziennie cztery godziny spędzałem z moim nauczycielem, który starał się pomóc mi nadrobić zaległy materiał. Nie chciałem wracać już do szkoły, wolałem być sam, a poza tym wiedziałem, że będą mnie wytykać palcami. Sam sobie się dziwiłem tą nagła potrzebą zmiany otoczenia.
- Ubierz się ciepło i za daleko nie odchodź - oznajmiła, po czym zostawiła mnie samego.
Przymknąłem na chwilę oczy. Wiem, że się martwi, ale ja już nie jestem dzieckiem. Doskonale zdaje sobie sprawę, że ona będzie mnie tak traktować przez wiele czynników, a ja pomimo tego, że nie chciałem to tego potrzebowałem. Pomimo mojego wieku, nie byłem ani trochę dorosły ani tak się nie zachowywałem. Przyrównałbym bardziej siebie do zgubionego dziecka. Samotnie stające podczas ogromnej śnieżycy, skazane na zamarznięcie. 
Powolnie zszedłem z parapetu, ściągając kołdrę. Zimno spowodowało u mnie gęsią skórę, ale i lekki uśmiech na bladej twarzy. Lubiłem zimno, kojarzyło mi się z nim, pomagało mi kiedy on mnie znowu zostawił. Od naszej ostatniej rozmowy nie pojawił się ani razu, a brak emocji niemalże wyżerał mnie od środka. Widząc je u przeróżnych ludzi, kiedy obserwujesz ich z okna, sam zaczynasz ich pragnąć. Bo człowiek zawsze chce tego czego nie ma. A ja nie powinienem się tym zadręczać, ale nie potrafiłem. Pomimo narastającego bólu głowy, pomimo świadomości jak bardzo sam siebie krzywdzę swoimi przemyśleniami, pomimo tego, że wiedziałem jak cienka granica dzieli mnie od ponownego załamania, od przegranej. A przecież walczyłem. Przez rok. A może to kłamstwo? Przecież kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. A ja ciągle słyszałem "Walczysz dla siebie, musisz o siebie walczyć". A co jeśli to oni walczyli o mnie, a ja spełniałem ich oczekiwania? Czy to wtedy miało sens?
Ogromny ból przeszedł przez moje ciało. Zatrzymałem się w półkroku, łapiąc za skronie. Pioruny trzaskały mi w głowie, a młot pneumatyczny wiercił dziurę. Nie mogłem się powstrzymać, nie mogłem dłużej zaciskać warg. Z moich ust wydobył się krzyk, a następnie szloch. To jednak nie dało wystarczającego ukojenia. Upadłem na kolana, zwijając się w mały kłębek. W tym momencie piorun docierał do każdej komórki mojego ciała, niosąc za sobą spustoszenie. Bolało. Tak bardzo bolało. Czułem się przez to zagubiony, nie miałem pojęcia, co się dzieje. Światło zaczęło mnie denerwować, wręcz czułem jak wbija mi swoje jasne igły w oczy. Chcąc się obronić, zmrużyłem oczy i wtedy już nie mogłem ich otworzyć. Było za późno. Cisza, ciemność, spokój, ale i ogromny ból. 
Nie wiem jak długo przebywałem w takim stanie. Nie mogłem nic powiedzieć, nic zrobić. Jedyne co mi mówiło, że jestem jeszcze żywy to fakt, że od czasu do czasu ból robił się mocniejszy by chwilę później zelżeć, będąc nadal odczuwalnym. Po naprawdę bardzo długim czasie zaczął on słabnąć na tyle, że mogłem się lekko poruszyć. Drgnąć, jednak był to dobry sygnał. Odrętwienie całego ciała nie było nawet w najmniejszym stopniu porównywalne do tego, co czułem przez większość czasu. I wtedy naszła mnie pewna refleksja. A co jeśli byłem bliski śmierci? Gdybym się nie obudził, mógłbym być bliżej niego. Odnalazłbym go i przez wieczność mógłbym być z osobą, która potrafi wywołać we mnie uczucia. Te dobre jak i te złe. Chciałem tego. Dopiero teraz to zrozumiałem. Potrzebowałem śmierci, ale ona nie chciała nadejść. Sam nie mogłem jej przywołać, to było bezcelowe.
Otworzyłem powolnie oczy, bojąc się świecących igieł. Jednak one się nie pojawiły. W zamian dostrzegłem biały sufit i skrawki niebieskich ścian mojego pokoju. Wypuściłem ciężkie powietrze, stwierdzając, że w moim pokoju jest nieprzyjemnie ciepło. Potrzebowałem teraz chłodu, ale tego, którego naprawdę potrzebowałem sam sobie dać nie mogę. Z kamienną miną, lekko obolały, poprawiłem się na łóżku tak by móc usiąść. Słyszałem jakieś szmery, jednak były one tak odległe jak pisk myszy. Oparłem się plecami o poduszkę, rejestrując resztę pomieszczenia. Obok mnie, na kremowym fotelu siedziała przejęta matka. Mówiła coś do mnie, ale kompletnie nie mogłem tego usłyszeć. Tępy wzrok ulokowałem na nieznanej mi dotąd postaci. Wysoki mężczyzna, góra trzydzieści lat. Biała koszula, ciemne jeansy. Lekko pociągła twarz, jasna cera, ciemne włosy, drogi zegarek na dłoni. Nic nie było w nim znajomego, jednak mój zmęczony umysł zakwalifikował go stanowczo do ludzi przystojnych. Chwilę siedziałem w bezruchu, przypatrując mu się, a on utkwił wzrok we mnie. 
- ie... ysz e? - Doleciało do moich uszu. Potrząsnąłem głową, a wtedy ból ponownie do mnie wrócił, ale równie szybko znikł. - Jungkookie, słyszysz mnie? - Poczułem dłoń na ramieniu, obróciłem powolnie głowę w stronę matki. - Och, nareszcie! - Zapewne krzyknęła, ale ja tylko słyszałem szept. Cichy. - Kochanie jak się czujesz? - spytała. To było troszkę głośniejsze. 
- Chcę umrzeć - wypowiedziałem myśl, która dudniła mi w głowie. 
Widziałem jak mama zakrywa sobie usta, a jej oczy natychmiastowo wypełniają się łzami. Ja natomiast przyglądałem się jej, zupełnie nie rozumiejąc, co się stało. Było to dla mnie odległe. Czułem się pusty, zupełnie tak jakby ktoś wyrwał ze mnie duszę. Potrzebowałem emocji, potrzebowałem uczuć.
Potrzebuję ciebie, Jiminnie. 
- Jungkookie... - jęknęła matka. - On nie żyje - poinformowała mnie, a moje oczy od razu stały się większe. Powiedziałem to na głos? - Za trzy miesiące miną dwa lata odkąd miał wypadek - ciągnęła, a ja czułem jak po moich polikach płyną łzy. Skuliłem się mocniej w sobie. Coś chwyciło mnie za serce, a przeraźliwy pisk rozlał się w mojej głowie. 
Zostawił mnie. Już go nie ma... Ale czemu go nie ma? Nie byłem w stanie sobie przypomnieć. Pustka zamiast moich uczuć przejęła umysł. Zamieniła się rolami. Emocje kłębiły się we mnie tworząc niesamowity chaos, a pamięć odzwierciedlała pustka. 
Jeden płatek śniegu. Drugi, trzeci. Zima. 
Jasne światło. Igły bijące w oczy. Reflektor, samochód. 
Pisk. Przeraźliwy pisk. Krzyk. Dużo krzyków. Płacz. 
Jedna kropla krwi. Druga, trzecia. Litr. 
Niebieskie światła, kolejne krzyki. Hałas. 
- To przez ciebie! - krzyknąłem, sam będąc zdziwiony własnym tonem i zachowaniem. - Nienawidziłaś go. Nie znosiłaś! Krzyczałaś! Kazałaś mu się wynosić, a on cię posłuchał. Gdyby nie on by żył, rozumiesz? To twoja wina! - wykrzyczałem, a potem zalałem się łzami. 
Czułem się jakby dopiero teraz coś poważnego stało się w mojej głowie. Jakby to był jakiś czynnik, zapalnik. Tylko jeszcze nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić. Zagryzłem wargę, starając się uspokoić. Podniosłem zapłakany wzrok na okno. Stał tam. Przyglądał mi się ze smutkiem, łzy ciekły mu po polikach, a warga delikatnie drgała. Nie podszedł, nie przytulił mnie. Po prostu stał, jak marmur, jak pomnik. Pojawił się tak nagle, po takiej przerwie, w takim momencie. Czemu nie mógł przyjść rano?
- Idź sobie - powiedziałem, patrząc się w jego oczy. 
- Kochanie... co ty mówisz? - pisnęła matka. No tak. Nie widzi go, nie słyszy, nie czuje. 
- Sądzę, że lepiej będzie jak jednak pani wyjdzie. Porozmawiam z synem na spokojnie. - Piękny głos. Nie za wysoki, nie za niski. Męski, delikatny. Podobał mi się. Wiedziałem, że należy do tego nieznajomego mi mężczyzny. 
Nie przeniosłem na niego wzroku. Całą moją uwagę skupiała blednąca postać na tle okna. Nie oderwał wzroku, nie poruszył się. Po prostu z każdą sekundą był coraz mniej widoczny. Zabolało mnie to. Nie chciałem by odchodził. Potrzebowałem go przy sobie, potrzebowałem. 
- Zostań - szepnąłem. 
Zaraz potem usłyszałem trzask drzwiami. Zniknął. Już go nie było. Kolejna łza powędrowała po moim poliku. 
- Jestem Kim Seok Jin i od dziś jestem twoim psychiatrą. - Usłyszałem. 
Psychiatra? Jestem szalony? 
Przeniosłem na niego wystraszony, pełen smutku i cierpienia wzrok. W zamian otrzymałem uśmiech.


zapraszam do komentowania ~ 

12 komentarzy:

  1. Wooww, to jest takie dobre!
    Biedny Jungkook ;;; Jimin nie może cię uratować!

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto było czekać ^.^
    Kookie... taki biedny (aż chce się płakać)
    Teraz pozostaje czekać na kolejne :)
    Weny~~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że jednak nie zawiodłam ~
      Troszeczkę pocierpi :c
      Postaram się dodać w miarę szybko ~
      Dziękuję :3

      Usuń
  3. Kolejny raz zachwycam się nad pięknymi opisami <3<3<3<3
    Opłacało czekać na ten rozdział :D
    Czyli naszym duszkiem jest Jimin? Ale co on tak zostawia naszego Kookiego...biedny Kooki, nawet duch nie chce mu pomóc tylko gdzieś znika :'(
    Psychiatra Jin....hmmm jakoś nie za bardzo mi pasuje do tej roli, no ale przyzwyczaję się :)
    Dużo weny , spokojnych ferii, fajnie że masz je tak szybko :)👍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę miło mi to czytać :3
      Bardzo biedny :c
      Mi nikt nie pasował do tej roli, a miałam wolnego Jina i RM, więc no mi bardziej pasował Jin. To pewnie przez teledysk do Dope xD Biały kitel i te sprawy xD
      Dziękuję ~

      Usuń
  4. Łeeee~
    Płakać mi się chcę :'(
    Cudowny rozdział ^^
    Czekam na kolejny. ^^
    Weny ;***
    ♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest cudowne a zarazem smutne. Kookie potrzebuje Jimina. Czekam na więcej życzę weny !

    OdpowiedzUsuń
  6. Mój biedny Jungkook ;_; przez ciebie będę cały dzień teraz o tym myśleć, dziękuję XD a tak to na Poważnie to to było wspaniałe i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :3
      Jeśli dobrze pójdzie to do końca tygodnia postaram się dodać rozdział ;>

      Usuń